piątek, 15 września 2023

KR - #4

 Myślę, że z natury jesteśmy dość dumni. O ile dojrzały emocjonalnie człowiek jest w stanie zaakceptować fakt, że ktoś nie podziela jego poglądów lub nawet to, że się może mylić w pewnych kwestiach. To jednak jeśli ktoś próbuje uzasadnić, że się mylimy poniżając nas przy tym i traktując z góry, to prędzej doprowadzi do otwartego konfliktu niż do zmiany naszego zdania. A przynajmniej takie wnioski wyciągam z obserwacji siebie i swojego otoczenia. Osobiście często wolałem zaorać relację, w której byłem źle traktowany lub dołożyć wszelkich starań, żeby druga strona czuła się w niej równie źle i było dwóch przegranych zamiast jednego. Co może nie było zbyt dobrym ani ewangelicznym rozwiązaniem, ale nie o tym planowałem teraz pisać. 

Powodem dla którego, nie powinno się poniżać, wykorzystać drugiego człowieka nie jest tylko to, że jest to niemoralne. Czy to, że Ewangelia każe kochać nawet nieprzyjaciół. To na dłuższą metę się po prostu nie opłaca i czyni sytuacje jeszcze gorszą niż była. W sytuacji gdy byłbym samowystarczalny mógłbym być może nie liczyć się z nikim innym, ale tak nie jest. Być może w czasach średniowiecza możnowładca mógł wykorzystywać chłopów, którzy byli od niego zależni, ale to też działało tylko do momentu, w którym oni zorientowali się że te widły, którymi przekładają siano świetnie sprawdzą się też do wbijania w ciało ich pana. Czasy się jednak zmieniły. Jeżeli wpadłbym na pomysł, żeby wyzywać od idiotów swoich współpracowników, to nawet jeśli po krótkim czasie nie zostałbym dyscyplinarnie zwolniony to z pewnością, niedługo atmosfera stałaby się tak zła żebym nie był w stanie efektywnie wykonywać swoich obowiązków, a z wszelkimi problemami zostawałbym sam. A firmy, które źle traktują swoich pracowników na dłuższą metę też nie będą prosperowały dobrze.

Zaostrzanie się języka, które od jakiegoś czasu obserwuje w polskiej polityce nie służy niczemu dobremu. Oczywiście trzeba podkreślać, że pewne rzeczy są złe, jeśli uważamy że takie są. Trzeba bronić

KR -#3

 Czy Bóg może być bezsilny?

Terry Pratchett, w swojej książce "Pomniejsze Bóstwa" należącej do cyklu Świat Dysku, pokazuje świat, w którym istnieje wiele bóstw, a ich siła i sprawczość zależy od tego jak wielu mają wyznawców. Główny wątek opowiada o bóstwie o imieniu Om, którego kult jest bardzo mocno rozwinięty. Posiada wielu kapłanów, działającej w hierarchicznej organizacji, oraz całe zastępy wiernych, którzy tłumnie uczestniczą w różnego rodzaju nabożeństwach. Mimo tego, Om jest bardzo słaby i znajduje się wręcz na granicy zagłady, bo tak naprawdę nikt poza prostym i uważanym za kogoś niezbyt inteligentnego, mnichem o imieniu Bruth w niego nie wierzy. Bruth na początku też nie rozpoznaje osłabionego Oma, który objawia się mu jako żółw, a nie jako potężny byk, jak Bruth się tego spodziewał. Ale końcowo wiara Brutha prowadzi do odrodzenia kultu i powrotu Oma do dawnej siły.

Książką jest satyrą na religię i w mojej opinii momentami całkiem trafną. Można znaleźć w niej nawiązania do różnych religii. Ale jednocześnie pokazuje całkiem ciekawą intuicję, mimo że jest ona nie do końca zgodna z chrześcijańską teologią w której uznajemy wszechmoc Boga. Pewne rzeczy się nie wydarzą, jeśli my ich nie zrobimy. Osoby, które potrzebują pomocy jej nie dostaną jeśli nie znajdzie się nikt, kto im jej udzieli. Nie pogodzimy się jeśli nie będziemy szukać pojednania. Wielkie rzeczy mogą się dziać w momencie, kiedy będziemy odpowiadać na jego wezwanie, ale jeśli nie będziemy to nie będą, a Bóg, który akceptuje naszą wolność stanie się bezsilny.

KR - #2

 Jednym z moich największych odkryć ostatnich miesięcy jest zauważenie tego, że mamy realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość i ten wpływ jest czasem znacznie większy niż mogłoby się wydawać. Relacje z innymi ludźmi nas zmieniają. Osobiście, aż trudno mi było zliczyć te wszystkie rzeczy, które się we mnie zmieniły w wyniku spotkania z drugim człowiekiem. Na wiele rzeczy patrzę w zupełnie inny sposób niż parę lat temu i nie spowodowały tego przeczytane książki, obejrzane filmy, czy przesłuchane podcasty (choć pewnie w jakimś stopniu też), ale rozmowy czy obserwowanie innych. Dostrzegam też swój wkład w tworzenie środowisk, w których się obracam. Jest to jednak zwykle wpływ na zasadzie wody, która powoli drąży skałę, niż na zasadzie rewolucji. Czasami coś się zmienia mimo że wydawałoby, się że w nic tym kierunku nie zmierzało. Lub widzę pewne efekty i nie wiem jak do tego doszło. I myślę, że to nie tylko moje doświadczenie. Obserwowanie świata przez pryzmat mediów, które próbują często polaryzować może budzić bezsilność. Przypomina mi się scena z Władcy Pierścieni, gdy Theoden mówi: "Cóż może zdziałać człowiek przeciwko takiej nienawiści?". I jest to jak najbardziej zasadne pytanie. Jednak moje doświadczenie jest takie, że wytrwałe budowanie wartościowych relacji, słuchanie, otwieranie się na innych tworzy przestrzeń do zmiany w naszym otoczeniu. I są to zmiany realne, choć nie zawsze przychodzą szybko.

KR - #1

 "Nie bójcie, że staniecie się mniej chrześcijańscy, gdy będziecie bardziej ludzcy" kard. E. Suhard 

Kiedy czytając pewną książkę natrafiłem na ten cytat bardzo mi się on spodobał i pomyślałem, że pomimo tego, że pochodzi sprzed wielu lat jest wciąż adekwatny, a może nawet z biegiem lat stał się jeszcze bardziej adekwatny niż był wtedy. Jest w tym pewien absurd. Chrześcijaństwo, bazuje na Ewangelii, której głównymi przesłaniami są: przykazanie miłości, wezwanie do miłości nieprzyjaciół, przebaczenia, służby innym, nie odpowiadania złem za zło, okazywania miłosierdzia, które jest nawet istotniejsze od praktyk religijnych („Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” Mt 12, 7). Te postawy są istotą chrześcijaństwa i jednocześnie są to podstawy, które nazwiemy ludzkimi. Czemu coś co jest fundamentem i istotą musi być w ogóle przypominane? Czemu czytając taki cytat uznałem to za coś odkrywczego, a nie za truizm? Skoro coś co jest istotą chrześcijaństwa nie jest tym czym ja żyję, to czym ja właściwie żyje? Nie ma co się dziwić, że wielu ludzi nie widzi sensu w religii. Bo jeśli nie ma w niej tego co faktycznie jest jej istotą czyli miłości do Boga i do drugiego człowieka, miłosierdzia i przebaczenia to może faktycznie mają rację i to nie ma sensu. Jeśli zamykamy granice chcąc bronić chrześcijańskiej Europy to być może już nie ma czego bronić, bo chrześcijańskiej Europy już dawno nie ma. To oczywiste, że życie jest skomplikowane na wielu poziomach. Ale gdy nawet nie podejmujemy walki, by starać się faktycznie tym żyć, to czy nie żyjemy tylko pustymi rytuałami, bez żadnego znaczenia?