czwartek, 11 lutego 2016

#1 - A komu to przeszkadzało?

Kiedy toczy się dyskusje na temat symboli religijnych, w miejscach publicznych, zarówno tych stojących gdzieś po środku miasta, jak i tych noszonych przez wyznawców danej religii, głównym argumentem wysuwanym przez tych , którzy by chcieli usunąć religie z przestrzeni publicznej jest to, że ich obecność może urażać osoby innego wyznania. Co ciekawe, o ile głosy troski o ludzi, którzy mogliby się poczuć dotknięci spostrzeżeniem krzyża stojącego pośrodku parku są zjawiskiem dość częstym, o tyle głosów osób rzeczywiście pokrzywdzonych jakoś nie słychać. Być może jestem jeszcze młody i niewiele widziałem, ale jakoś nie przypominam sobie widoku kogoś, krzyczącego z bólu po dostrzeżeniu krzyża (no chyba, że w przypadku opętania), czy zasłaniającego sobie oczy, żeby nie patrzeć na kobietę ubraną w burkę. No cóż, być może za mało wiem. Zastanawia mnie tylko to jakie znaczenie dla kogoś niewierzącego, mogą mieć dwa prostopadle połączone ze sobą kawałki drewna? Jaką przykrość mogą wywoływać u człowieka symbole, które nie mają dla niego żadnego znaczenia, oznaczające światopogląd, który go zupełnie nie obchodzi?

      No cóż, muszę przyznać, że to w jaki sposób Europejczycy dbają o to, żeby przebywający wśród nich czuli się bezpiecznie i komfortowo, musi budzić zachwyt i podziw u mieszkańców mniej cywilizowanych kontynentów. Ta wręcz matczyna troska o drugiego człowieka, usuwająca wszelkie niedogodności z drogi bliźniego, zanim je zgłosi czy nawet zauważy jest doprawdy napawająca optymizmem i dobrze wróży przyszłości całej ludzkości. Szkoda tylko, że z takim samym zapałem nie podchodzi się do pomocy osobom, które aktualnie o nią wołają. Ale cóż, być może taka doktryna jest słuszna, a profilaktyka i dalekosiężne działania są czymś o wiele istotniejszym niż doraźna pomoc? Jakże szczęśliwa jest Europa, że w jej granicach znajduje się tak wspaniałe państwo jak Francja! I w jakże wspaniałe on wierzy wartości! Liberté, égalité, fraternité (wolność, równość, braterstwo). Wszyscy tam są wolni, wszyscy są równi i wszystkim się pozwala na tyle samo nic… W imię tej samej wolności i równości zabrania się noszenia jakichkolwiek symboli religijnych (no chyba, że tak by nie były na widoku). No cóż, przecież Francja to nowoczesny, tolerancyjny kraj z wspaniałymi wartościami, a nie jakieś państwo wyznaniowe. Pytanie tylko, jak to się ma do wolności w którą tak wierzą? Do wolności, która nie mówi obywatelowi co ma myśleć, jak ma się ubierać i jak wyglądać. Może to ja jestem w błędzie, ale sam widzę to zupełnie inaczej. Skoro jesteśmy wolni to chyba każdy może się ubierać w co chce, czyż nie? Może założyć burkę, kimono, koszulkę Behemotha i mi nic do tego, nawet jeśli ten strój mi się wcale nie podoba. Może siedzieć w tramwaju odmawiając różaniec, czytać Koran czy nucić pod nosem żydowskie piosenki. Z pewnością będzie to mniej denerwujące od dzieciaka puszczającego głośną muzykę z komórki czy młodzieży pijącej do późnych godzin nocnych piwo pod blokiem. No dobrze, dobrze może wolność jest tu trochę ograniczona, ale przecież wszyscy są równi, nie ma ludzi, środowisk, religii bardziej uprzywilejowanych, podziałów klasowych? No cóż, w komunizmie też wszyscy byli równi, pytanie tylko czy to kogokolwiek satysfakcjonowało? Wszyscy mieli po tyle samo, wszyscy tak samo głodowali i wszyscy tak samo klepali biedę. No może poza towarzyszami z partii. Ci byli trochę równiejsi od reszty. Ale to zrozumiałe, przecież ich zadaniem było utrzymanie tej wspaniałej utopii przy życiu i dbanie o to by resztą mogła tak szczęśliwie i równo egzystować. Równość nie polega na tym, że wszyscy mają tyle samo, tylko że wszyscy mają taką samą godność człowieka, prawo do tego samego, przy czym to nie oznacza, że jeżeli Kowalski jeździ Ferrari to ja muszę je dostać, tylko to, że jeżeli będzie mnie na nie stać, bo na nie zapracuje to mogę sobie je kupić i z dumą nim jeździć po ulicach miasta (no chyba, że nie będę potrafił wyjechać z placu na egzaminie na prawo jazdy to wtedy nie, nie mogę wsiąść do swojego lśniącego Ferrari i pojechać na miasto, przez ten cholerny plac, w tym cholernym WORD-dzie).  Równość polega na tym, że Kowalski jeśli będzie tylko chciał, będzie mieć takie samo prawo do noszenia turbanu, bluzki z Matką Bożą czy innych rzeczy utożsamiających go z wyznawana religią, jak każdy inny człowiek i nie będzie mu przeszkadzało, że ktoś inny to robi, bo przecież jest tak samo wolny jak on sam.
                Pozostaje jeszcze ostatnia kwestia. A co z krzyżami w szkołach, urzędach, przecież zazwyczaj są one neutralne wyznaniowo? Moja odpowiedź brzmi: dialog. Myślę, że warto zrobić, ankietę wśród osób, które w danym miejscu pracują czy z niego regularnie korzystają. Jest to jak najbardziej spraw do dogadania. W momencie kiedy zdecydowanej większość chce, żeby te symbole tam wisiały i nie ma głosów sprzeciwu, nie widzę powodów czemu dalej nie miałoby tak być. A jeśli tak nie jest? No cóż, wtedy trzeba rozmawiać…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz