Ostatnimi czasy byłem bardzo
sfrustrowany moim życiem i tym, że nie wszystko układa się po mojej myśli.
Byłem rozczarowany tym, że ludzie nie zachowują się wobec mnie tak jak bym tego
chciał i że wiele rzeczy w otaczającym mnie świecie jest niesprawiedliwych. A
jeszcze bardziej byłem sfrustrowany samym sobą, że mnie tak to wszystko
przytłacza. Często jak mam gorszy czas to czytając Pismo Święte lub jakąś
książkę religijną natrafiam na słowo, które jest jakimś wsparciem lub
wskazówką, ale tym razem było to coś o wiele mocniejszego. Przez kilka dni
niemal co chwile słyszałem lub czytałem o przyjmowaniu cierpienia i
akceptowaniu woli Bożej w swoim życiu.
Zaczęło się od tego, że moja
znajoma podczas rozmowy przypomniała mi o pewnej modlitwie praktykowanej
również przez grupy Anonimowych Alkoholików. Jest ona prośbą o pomoc Boga w
akceptacji tych trudnych rzeczy w naszym życiu na które nie mamy wpływu.
Dokładniej opowiem o niej później, bo okazała się niezwykle skuteczna. Niemniej
jednak choć uznałem to za całkiem sensowne, wtedy odłożyłem tą kwestie na bok i
o tym zapomniałem. Następnego dnia podczas konferencji, którą miałem okazje
wysłuchać, właściwie nie pamiętam już nawet w jakim kontekście, został
przytoczony fragment z Dzienniczka siostry Faustyny, mówiący o tym, że
niektórzy ludzie nie potrafią przyjmować cierpienia i nim gardzą. Zacząłem się
zastanawiać czy ja przypadkiem nie jestem takim typem człowieka. Nie potrafiłem
zaakceptować, pewnych trudniejszych realiów mojego życia, bardzo mnie one
przytłaczały. Pomyślałem potem jednak, że nie rozumiem jednak na czym miałoby
niby polegać nie przyjmowanie cierpienia w swoim życiu. Przecież jest ono pewną
rzeczywistością, która po prostu jest i nie można tego tak po prostu odrzucić,
stwierdzić, że tego nie ma. A jeśli chodzi o przeżywanie cierpienia… No cóż,
jak boli to ciężko skakać z radości. Następnego dnia, gdy miałem chwile wolnego
czasu otworzyłem książkę James’a Martina „Jezus”, którą de facto bardzo
polecam. Akurat przyszła kolej na rozdział o modlitwie Jezusa w ogrodzie
oliwnym i oczywiście motywem przewodnim tego rozdziału było przyjmowanie
cierpienia i akceptowanie woli Bożej. Już wtedy doszedłem do wniosku, że ta
tematyka pojawia się ostatnio w moim życiu dziwnie często. Jednak to nie był
jeszcze koniec. Chwile po odłożeniu książki zadzwoniła do mnie znajoma z
życzeniami imieninowymi i życzyła mi między innymi, a bym potrafił rozpoznawać
i akceptować wolę Bożą w moim życiu. Później jeszcze natrafiłem na tekst o
podobnej tematyce umieszczony przez jednego z moich znajomych na Facebooku. I
doszedłem do wniosku, że to chyba nie przypadek. Przypomniała mi się również
modlitwa o której rozmawiałem ze znajomą. Znalazłem w internecie jej tekst:
"Boże, użycz mi pogody ducha,
Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień żyć tylko jednym dniem,
I czerpać radość chwili, która trwa.
I w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć drogę wiodącą do spokoju
I przyjąć - jak Ty to czyniłeś - ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest, a nie takim, jak ja chciałbym go widzieć.
I ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
To wszystko będzie jak należy.
Tak, bym w życiu osiągnął umiarkowane szczęście u Twego boku,
na wieki posiadł szczęśliwość nieskończoną."
Kiedy to do mnie dotarło zaczęły
mi się pojawiać myśli typu: „Przyjmowanie cierpienia? No fajnie, ale ja
chciałbym, żeby było trochę lżej”. Marzyłem raczej o tym, żeby otrzymać słowo
typu: „Będzie lepiej, już niedługo część Twoich problemów się rozwiąże”. A
słyszę, że mam zaakceptować taką sytuacje jak jest. Później jednak pomyślałem,
że to, że Bóg mówi do mnie w taki sposób oznacza, że On w tym wszystkim jest i
mnie będzie wspierał. Jedną z rzeczy, która szczególnie mnie dotknęły kiedy
pierwszy raz przeczytałem powyższą modlitwę jest fragment: „I przyjąć - jak Ty
to czyniłeś - ten grzeszny świat takim, Jakim on naprawdę jest, a nie takim,
jak ja chciałbym go widzieć”. Jednym z powodów dla których tak trudno było mi
zaakceptować rzeczywistość, było to, że miałem w głowie alternatywną wizję
świata, pozbawioną rzecz jasna dużej części moich problemów. Nie rozumiałem
czemu Bóg nie może sprawić, żeby było tak jak ja chcę, bo przecież moja wizja
byłaby lepsza nie tylko dla mnie, ale dla tych, którzy żyją obok mnie. Świat,
który stworzyłem sobie w głowie, był pięknym miejscem. Miał tylko jedną wadę.
Nie był realny. Świat jest jaki jest. Składa się z słabych i grzesznych ludzi,
w tym równie słabego i grzesznego mnie i taki będzie. Pozostały mi jedynie dwie
opcje, albo nadal walić głową w mur w nadziei, że go przebije, albo zaprosić do
tej rzeczywistości Boga. Zacząłem modlić się tą modlitwą i właściwie nic się nie
zmieniło. Wszystko jest po staremu, problemy jak były tak zostały. Zmieniło się
tylko jedno. Miejsce załamania i frustracji pojawiły się pokój i zaufanie. W
miejsce smutku coraz więcej radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz