piątek, 23 grudnia 2016

#7 - Triumf miłosierdzia

Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem."
(Jk 2, 13-13)
Jakiś czas temu, kiedy czekałem kolejce do spowiedzi (czekałem już dość długo, przede mną było tylko kilka osób, za mną trochę więcej) do kolejki weszła jakaś starsza pani. Trochę mnie ta sytuacja zirytowała. Czekasz już jakiś czas, a tu nagle ktoś się wpycha tuż przed tobą bez jakiegokolwiek pytania o zgodę. Przez jakiś czas rozważałem, czy po prostu uprzejmie nie zwrócić uwagi, że koniec kolejki jest w innym miejscu. Niemal od razu jednak odrzuciłem tą możliwość. Biorąc pod uwagę podeszły wiek tej kobiety nie byłoby to na miejscu. Swoją drogą, jak się później nad tym zastanawiałem, to wcale nie perspektywa dłuższego czekania tak mnie wtedy zirytowała. Właściwie gdybym został poproszony o wpuszczenie do kolejki, bez wahania bym się zgodził. Parę minut czekania więcej nie robiło mi wielkiej różnicy. Odezwało się we mnie poczucie niesprawiedliwości.

czwartek, 29 września 2016

#6 - "Tu na razie jest ściernisko..."

Bardzo często słyszałem w swoim życiu takie zdanie: „Bóg nie powołuje zdolnych, tylko uzdalnia powołanych”. I właściwie zawsze w to wierzyłem. Wiele osób opowiadało mi, że tak właśnie to wyglądało w ich życiu. W Biblii można przeczytać historię Gedeona, kiedy to Bóg za pomocą jakiegoś prostego człowieka z nic nieznaczącego rodu, uwalnia Izrael z rąk Madianitów. Czy też święty Paweł, który piszę w swoim liście: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”. Ten temat jest tak często poruszany na wszelkiego rodzaju rekolekcjach, że stał się czymś równie naturalnym co stwierdzenie, że Bóg mnie kocha. Zawsze kiedy to słyszałem, mówiłem sobie: „Wow. Bóg może działać wielkie rzeczy poprzez słabych ludzi”. Było to dla mnie czymś niesamowitym, ale jednocześnie całkiem realnym. Przynajmniej do momentu, kiedy zadałem sobie pytanie: „A co ze mną?”.

niedziela, 18 września 2016

#5 - Wolność bywa bolesna

Kiedy czytamy w Starym Testamencie historię wyjścia Narodu Wybranego z niewoli egipskiej, można zauważyć z pozoru dość dziwne wahania nastroju wśród izraelitów. Najpierw pojawia się Mojżesz, czyni wielkie znaki, izraelici wychodzą z Egiptu. Potem chwila grozy, gdy wojska faraona ruszają w pościg za zbiegami, ale później toną w odmętach Morza Czerwonego. Wprawdzie Księga Wyjścia nie opisuje zachowania Izraelitów w momencie opuszczania Egiptu, na pewno nie jest to tak dobrze pokazane, jak radość po zatopieniu wojsk faraona w Morzu Czerwonym, ale można przypuszczać, że była to euforia. Owszem mógł jej towarzyszyć pewien lęk przed tym, czy na pewno faraon nie zmieni decyzji, ale podejrzewam, że w dużej mierze była to ogromna radość. Nic dziwnego. Kto by się nie cieszył? Odzyskać wolność po tylu latach i móc wreszcie wrócić do domu. Zaskakujące jest z kolei to, co się dzieje później. Na pustyni zaczyna brakować jedzenia, zaczyna brakować wody. Izraelici narzekają, że w Egipcie było jak było, ale nigdy im nie brakowało jedzenia i wody. Niektórzy byli nawet gotowi wrócić tam, skąd przyszli. Dlaczego? Chyba każdy, kto w swoim życiu podejmował próbę wychodzenia z nawet najmniejszego nałogu przyzna mi, że wychodzenie na wolność zawsze boli. Oczywiście skala tego bólu jest wprost proporcjonalna do skali uzależnienia, ale zawsze jakiś jest. Niewola daje poczucie pewnej stabilizacji, iluzję komfortu. Więzień siedzi za kratami, ale ma zagwarantowane jedzenie, łóżko i bieżącą wodę, wolny człowiek nie. W Egipcie było jak było, Izraelici byli wykorzystywani do ciężkiej pracy, ale mieli tam domy, wody i jedzenia pod dostatkiem, a na pustyni nie było nic. Oczywiście, pustynia była pewnym etapem przejściowym w drodze do Ziemi Obiecanej. Ale ile ten etap będzie trwał? I chyba najważniejsze pytanie. Co tam zastaniemy? Jeżeli coś tam było przed naszym wcześniej to albo ktoś to wykorzystał, albo stoi w ruinie. Często kiedy się widzi panów po wyraźnym spożyciu leżących na ławkach, dziwi się jak można w tym tkwić. Oczywiście, nie wszyscy potrafią się uwolnić, ale jest jeszcze jeden aspekt. Dokąd pójdą jak wyjdą za nałogów? Przecież ci ludzie nie mają nic. Wyjście na wolność wymaga ogromnego wysiłku, bo tam gdzie był nasz świat, kiedy jeszcze byliśmy wolni, tam jest mniejszy lub większy bałagan lub po prostu ogromna ruina. Gdy byliśmy niewolnikami mieliśmy jakąś iluzję, którą żyliśmy, w której mogliśmy się schować, a teraz nie mamy nic. Dlatego też wyjście na wolność zawsze jest czymś trudnym. Ogromna ilość pracy, którą musimy wykonać, by tam gdzie wrócimy dało się żyć, sprawia, że często dochodzimy do wniosku, że tu gdzie jesteśmy, to w sumie wcale nie jest tak źle.

wtorek, 23 sierpnia 2016

#4 - 10 w skali Richtera

Swego czasu, w słabszych chwilach, kiedy na przykład miałem problemy z modlitwą lub nie radziłem sobie ze swoimi przyzwyczajeniami, często prosiłem Boga o wstrząs, który obudzi mnie z letargu, w jakim się znajdowałem. Modliłem się o jakieś mocne doświadczenie, które będzie znakiem ostrzegawczym, a jednocześnie czymś co mnie zmotywuje do walki. O coś co mną zatrzęsie w posadach, jak to pisałem w jednym z moich wierszy. I takie wstrząsy często przychodziły. Z reguły w formie pewnych trudnych doświadczeń, które wynikały z moich wcześniejszych zaniedbań i popełnionych błędów. Takie jak cztery poprawki, po przespanym pierwszym semestrze studiów, które jak kubeł zimnej wody wyrwały mnie z głębokiego snu. Na moje szczęście, bardzo skutecznie i w samą porę. Podobne, krótkie, ale silne wstrząsy pojawiały się w moim życiu duchowym, kiedy to upadki w bardzo wyraźny sposób pokazywały mi, że wcale nie jestem tak święty jak mi się to wcześniej wydawało. A właściwie nie jestem, ani w jednym calu...

sobota, 27 lutego 2016

#3 - Prawda, która czasem boli

                Kiedy pewnego dnia obejrzałem w telewizji dokument o życiu prywatnym J.F. Kennedy’ego, pokazujący jego liczne romanse z kobietami, które były podejrzewane o bycie agentkami, muszę przyznać, że doznałem lekkiego wstrząsu. Prezydent Stanów Zjednoczonych, którego uważałem za wspaniałego człowieka, za swego rodzaju autorytet, okazał się kimś o dość nieciekawej przeszłości. Co prawda polityka ocenia się na podstawie tego jak się wywiązuje ze swoich obowiązków, a nie na podstawie jego życia prywatnego, czego przykładem jest choćby Winston Churchill genialny polityk, a prywatnie alkoholik, to jednak konfrontacja wyidealizowanego wizerunku jakiegokolwiek człowieka z brutalną rzeczywistością jest zawsze bolesna. Po obejrzeniu tego filmu przyszła mi do głowy myśl, że właściwie nie powinno to wychodzić na jaw, przecież tyle ludzi w niego wierzyło, traktowało go jak bohatera, po co niszczyć ten obraz, czy nie lepiej zostawić ludzi w nieświadomości? Bogu dzięki za wyzwolenie mnie z tej „herezji”…

wtorek, 23 lutego 2016

#2 - Polityka według Jakuba Młynarza

                Muszę przyznać, że kiedy w mediach, czy podczas kampanii wyborczych mówiono o tak zwanej wojnie polsko-polskiej, o podziale Polaków na zwolenników PIS’u i na zwolenników PO, niespecjalnie w to wierzyłem. Traktowałem to jako element swego rodzaju gry między dwiema opcjami politycznymi, w której obie partie nawzajem oskarżają się o doprowadzenie od ogólnonarodowego konfliktu i rozbijanie jedności wśród Polaków. Co ciekawe, o ile oskarżenia padały z obu stron, to jednak ręki wyciągniętej do zgody nie zobaczyłem, ani z jednej, ani z drugiej strony. Nie traktowałem tego problemu poważnie, bo wydawało mi się, że rzeczywistość jest taka, że politycy tłuką się między sobą, a zwykli ludzie potrafią spojrzeć na to wszystko z dystansem. Myślałem tak, aż do momentu kiedy doświadczyłem tego konfliktu na własnej skórze. I wtedy zacząłem sobie zadawać pytanie, gdzie leży problem?

czwartek, 11 lutego 2016

#1 - A komu to przeszkadzało?

Kiedy toczy się dyskusje na temat symboli religijnych, w miejscach publicznych, zarówno tych stojących gdzieś po środku miasta, jak i tych noszonych przez wyznawców danej religii, głównym argumentem wysuwanym przez tych , którzy by chcieli usunąć religie z przestrzeni publicznej jest to, że ich obecność może urażać osoby innego wyznania. Co ciekawe, o ile głosy troski o ludzi, którzy mogliby się poczuć dotknięci spostrzeżeniem krzyża stojącego pośrodku parku są zjawiskiem dość częstym, o tyle głosów osób rzeczywiście pokrzywdzonych jakoś nie słychać. Być może jestem jeszcze młody i niewiele widziałem, ale jakoś nie przypominam sobie widoku kogoś, krzyczącego z bólu po dostrzeżeniu krzyża (no chyba, że w przypadku opętania), czy zasłaniającego sobie oczy, żeby nie patrzeć na kobietę ubraną w burkę. No cóż, być może za mało wiem. Zastanawia mnie tylko to jakie znaczenie dla kogoś niewierzącego, mogą mieć dwa prostopadle połączone ze sobą kawałki drewna? Jaką przykrość mogą wywoływać u człowieka symbole, które nie mają dla niego żadnego znaczenia, oznaczające światopogląd, który go zupełnie nie obchodzi?

#0 - O "Sensie życia"

Po długiej przerwie wracam do pisania. Mojego poprzedniego bloga musiałem przerwąć z powodu braku pomysłów i czasu. Teraz sytuacja się zmieniła. Pomysły są i trochę więcej czasu również, więc może coś z tego będzie. Jest to mój pierwszy post na nowym blogu więc wypadałoby, żebym przedstawił ogólne założenia niego dotyczące. "Sens życia" ma być tym czym w założeniach miał być Mój Punkt Widzenia, mój poprzedni blog, czyli poruszać tematy światopoglądowe, a nie stricte związane z wiarą. Oczywiście te kwestie pewnie również się będą pojawiały, ale nie to będzie motywem przewodnim. Z góry uprzedzam, że nie wiem jak długo będę pisał i jak często będę publikował posty. Może się okazać, że napiszę ponad 50 tak jak w MPW, ale też może się skończyć na pięciu. Nigdy nie wiadomo jak będzie to wyglądało z czasem i z pomysłami. Dlaczego taka nazwa bloga? Muszę przyznać, że nie mogłem wymyślić bardziej zabawniejszej i jednocześnie chwytliwej nazwy. No cóż. To by było na tyle. Nie chcę mi się więcej pisać. Wkrótce pojawi się mój pierwszy post.