Kiedy
pewnego dnia obejrzałem w telewizji dokument o życiu prywatnym J.F.
Kennedy’ego, pokazujący jego liczne romanse z kobietami, które były
podejrzewane o bycie agentkami, muszę przyznać, że doznałem lekkiego wstrząsu.
Prezydent Stanów Zjednoczonych, którego uważałem za wspaniałego człowieka, za
swego rodzaju autorytet, okazał się kimś o dość nieciekawej przeszłości. Co
prawda polityka ocenia się na podstawie tego jak się wywiązuje ze swoich
obowiązków, a nie na podstawie jego życia prywatnego, czego przykładem jest
choćby Winston Churchill genialny polityk, a prywatnie alkoholik, to jednak
konfrontacja wyidealizowanego wizerunku jakiegokolwiek człowieka z brutalną
rzeczywistością jest zawsze bolesna. Po obejrzeniu tego filmu przyszła mi do
głowy myśl, że właściwie nie powinno to wychodzić na jaw, przecież tyle ludzi w
niego wierzyło, traktowało go jak bohatera, po co niszczyć ten obraz, czy nie
lepiej zostawić ludzi w nieświadomości? Bogu dzięki za wyzwolenie mnie z tej
„herezji”…
Podobna
sytuacja zresztą jest pokazana w filmie Batman Mroczny Rycerz, gdzie pojawia
się postać burmistrza, prezydenta, jakąkolwiek on rolę pełnił, który był
powszechnie lubiany, uznany za obrońcę sprawiedliwości, a ostatecznie okazał
się złym człowiekiem. Kiedy zginął nie ujawniono jego faktycznej przeszłości,
by nie gasić ducha zwykłych ludzi. No cóż. Jest to film fantasy, więc można
przymknąć oko na pewne rzeczy. W bajkach również nieraz się zdarza, że
pozytywni bohaterowie to wzory wszelkich cnót, bez skazy, kierujący się honorem
itd. Wiadomo, nie będziemy dzieciom pokazywać świata, w którym każdy każdemu
próbuje wbić nóż w plecy, pełen intryg, kłamstw i przemocy. Świadomie pozwalamy
im wierzyć w pewne rzeczy, na przykład w to, że prezenty przynosi św. Mikołaj
czy Gwiazdor, a nie rodzice. Ale co wtedy, gdy w idee głoszenia prawdy w sposób
selektywny wierzą osoby, które w nią wierzyć nie tyle nie powinny (bo przecież
nikt nie powinien), co po prostu z racji wykonywanego zawodu wierzyć nie mogą?
Jakiś czas temu po incydentach związanych z imigrantami w Niemczech, które były
jednogłośnie zatajane przez miejscowe media, jedna z dziennikarek gazety
Neewseek, należącego do niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer, w taki
sposób wypowiedziała się w obronie niemieckich mediów: „Media niemieckie nie
popełniły błędu, zatajenie było uzasadnione, ponieważ podanie takich informacji
byłoby pożywką dla prawicowych ekstremistów podsycających nienawiść.”. W
momencie, kiedy jakikolwiek dziennikarz mówi o tym, że w jakiejś sytuacji
należy zataić prawdę, bo ktoś mógłby ją wykorzystać w zły sposób, to znaczy, że
ta osoba minęła się z powołaniem i zamiast pisać artykuły w gazecie powinna
zająć się pisaniem opowiadań w jakimś czasopiśmie dla dzieci. Zadaniem mediów
jest głoszenie prawdy, a nie kłamstw, faktów, a nie legend. Jeżeli jakikolwiek
dziennikarz sądzi inaczej, traci jakąkolwiek wiarygodność. Rolą zarówno mediów, jak i
historyków jest mówienie o prawdzie, głoszenie jej, nawet kiedy jest ona
trudna, bolesna i może prowadzić do kłótni. Jej znajomość nie jest też, a
przynajmniej nie powinna być czymś elitarnym, dostępnym tylko dla pewnej
wąskiej grupy, ale czymś powszechnym. Nie może ona być czymś
przeznaczonym dla osób, które spełniły określone warunki, mają ukończone
osiemnaście lat, są zdrowe na umyśle. Nie! Ma być powszechna jak edukacja i
dostępna jak świeże pieczywo w sklepie (choć z tą świeżością to bywa różnie).
Dziennikarz nie może traktować czytelnika jako kogoś kto z założenia jest mniej
inteligentny od niego. Posiada mniejszą wiedzę, to i owszem, nie każdy musi się
na wszystkim znać, ale nie może zakładać, że pewna wiedza, którą on posiada,
nie może być przekazana dalej, bo odbiorca jest za głupi, żeby ją zrozumieć.
Niewykluczone, że tak czasem bywa i że „czasem”, w tym przypadku oznacza bardzo
często, ale mimo temu jak Prawo Murphy’ego nakazuje myśleć o podległych sobie
pracownikach: „Zakładaj, że wszyscy podlegli ci pracownicy są idiotami, dopóki
nie udowodnią, że tak nie jest.”, to jednak stosowanie analogicznego założenia,
w relacji dziennikarz-czytelnik jest niewskazane.
Muszę przyznać, że napisałem ten
artykuł nie w reakcji na tamte wydarzenia, ale dokumenty dotyczące Lecha
Wałęsy, które niedawno ujrzały światło dzienne. Nie zamierzam tu się nad nim
pastwić, bo nie mam do tego prawa (nikt nie ma, każdy mógł przecież dał się
złamać), ale chcę się rozprawić z pewnym sposobem myślenia, który pojawia się
dość często. Są takie osoby, które uważają, że ze względu na zasługi Wałęsy te
dokumenty nie powinny ujrzeć światła dziennego. Bzdura! Nie zależnie kim on
był, niezależnie jakie są jego zasługi, prawda powinna wyjść na jaw. Mógłby
nawet uratować świat przed zagładą, w pojedynkę bronić kraju przed
nieprzebranymi siłami wroga, to niczego nie zmienia. W trosce o dobro naszych
dzieci, wnuków, prawnuków itd. nie możemy doprowadzić do tego, żeby na lekcjach
historii uczyły się bajek. Tak samo jak nie wolno nam uczyć o tym, że w 1945
roku zostaliśmy wyzwoleni przez naszych przyjaciół sowietów, a potem nastały
czasy pokoju i dobrobytu, tak samo nie wolno powielać mitów o Wałęsie.
Oczywiście próba umniejszenia zasług tego człowieka jest czymś równie złym, tak
jak wygłaszanie sądów, nazywanie zdrajcą, jak to w większości tego typu
przypadków bywa. Niemniej jednak to co jest w takiej sytuacji najbardziej
potrzebne to chłodne przeanalizowanie faktów a nie kierowanie się emocjami, ile
ten człowiek dla nas znaczy. A dewiza wszystkich dziennikarzy powinna brzmieć: „Głosić
prawdę zawsze i wszędzie!’.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz