sobota, 27 lutego 2016

#3 - Prawda, która czasem boli

                Kiedy pewnego dnia obejrzałem w telewizji dokument o życiu prywatnym J.F. Kennedy’ego, pokazujący jego liczne romanse z kobietami, które były podejrzewane o bycie agentkami, muszę przyznać, że doznałem lekkiego wstrząsu. Prezydent Stanów Zjednoczonych, którego uważałem za wspaniałego człowieka, za swego rodzaju autorytet, okazał się kimś o dość nieciekawej przeszłości. Co prawda polityka ocenia się na podstawie tego jak się wywiązuje ze swoich obowiązków, a nie na podstawie jego życia prywatnego, czego przykładem jest choćby Winston Churchill genialny polityk, a prywatnie alkoholik, to jednak konfrontacja wyidealizowanego wizerunku jakiegokolwiek człowieka z brutalną rzeczywistością jest zawsze bolesna. Po obejrzeniu tego filmu przyszła mi do głowy myśl, że właściwie nie powinno to wychodzić na jaw, przecież tyle ludzi w niego wierzyło, traktowało go jak bohatera, po co niszczyć ten obraz, czy nie lepiej zostawić ludzi w nieświadomości? Bogu dzięki za wyzwolenie mnie z tej „herezji”…

                Podobna sytuacja zresztą jest pokazana w filmie Batman Mroczny Rycerz, gdzie pojawia się postać burmistrza, prezydenta, jakąkolwiek on rolę pełnił, który był powszechnie lubiany, uznany za obrońcę sprawiedliwości, a ostatecznie okazał się złym człowiekiem. Kiedy zginął nie ujawniono jego faktycznej przeszłości, by nie gasić ducha zwykłych ludzi. No cóż. Jest to film fantasy, więc można przymknąć oko na pewne rzeczy. W bajkach również nieraz się zdarza, że pozytywni bohaterowie to wzory wszelkich cnót, bez skazy, kierujący się honorem itd. Wiadomo, nie będziemy dzieciom pokazywać świata, w którym każdy każdemu próbuje wbić nóż w plecy, pełen intryg, kłamstw i przemocy. Świadomie pozwalamy im wierzyć w pewne rzeczy, na przykład w to, że prezenty przynosi św. Mikołaj czy Gwiazdor, a nie rodzice. Ale co wtedy, gdy w idee głoszenia prawdy w sposób selektywny wierzą osoby, które w nią wierzyć nie tyle nie powinny (bo przecież nikt nie powinien), co po prostu z racji wykonywanego zawodu wierzyć nie mogą? Jakiś czas temu po incydentach związanych z imigrantami w Niemczech, które były jednogłośnie zatajane przez miejscowe media, jedna z dziennikarek gazety Neewseek, należącego do niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer, w taki sposób wypowiedziała się w obronie niemieckich mediów: „Media niemieckie nie popełniły błędu, zatajenie było uzasadnione, ponieważ podanie takich informacji byłoby pożywką dla prawicowych ekstremistów podsycających nienawiść.”. W momencie, kiedy jakikolwiek dziennikarz mówi o tym, że w jakiejś sytuacji należy zataić prawdę, bo ktoś mógłby ją wykorzystać w zły sposób, to znaczy, że ta osoba minęła się z powołaniem i zamiast pisać artykuły w gazecie powinna zająć się pisaniem opowiadań w jakimś czasopiśmie dla dzieci. Zadaniem mediów jest głoszenie prawdy, a nie kłamstw, faktów, a nie legend. Jeżeli jakikolwiek dziennikarz sądzi inaczej, traci jakąkolwiek wiarygodność. Rolą zarówno mediów, jak i historyków jest mówienie o prawdzie, głoszenie jej, nawet kiedy jest ona trudna, bolesna i może prowadzić do kłótni. Jej znajomość nie jest też, a przynajmniej nie powinna być czymś elitarnym, dostępnym tylko dla pewnej wąskiej grupy, ale czymś powszechnym. Nie może ona być czymś przeznaczonym dla osób, które spełniły określone warunki, mają ukończone osiemnaście lat, są zdrowe na umyśle. Nie! Ma być powszechna jak edukacja i dostępna jak świeże pieczywo w sklepie (choć z tą świeżością to bywa różnie). Dziennikarz nie może traktować czytelnika jako kogoś kto z założenia jest mniej inteligentny od niego. Posiada mniejszą wiedzę, to i owszem, nie każdy musi się na wszystkim znać, ale nie może zakładać, że pewna wiedza, którą on posiada, nie może być przekazana dalej, bo odbiorca jest za głupi, żeby ją zrozumieć. Niewykluczone, że tak czasem bywa i że „czasem”, w tym przypadku oznacza bardzo często, ale mimo temu jak Prawo Murphy’ego nakazuje myśleć o podległych sobie pracownikach: „Zakładaj, że wszyscy podlegli ci pracownicy są idiotami, dopóki nie udowodnią, że tak nie jest.”, to jednak stosowanie analogicznego założenia, w relacji dziennikarz-czytelnik jest niewskazane.

Muszę przyznać, że napisałem ten artykuł nie w reakcji na tamte wydarzenia, ale dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy, które niedawno ujrzały światło dzienne. Nie zamierzam tu się nad nim pastwić, bo nie mam do tego prawa (nikt nie ma, każdy mógł przecież dał się złamać), ale chcę się rozprawić z pewnym sposobem myślenia, który pojawia się dość często. Są takie osoby, które uważają, że ze względu na zasługi Wałęsy te dokumenty nie powinny ujrzeć światła dziennego. Bzdura! Nie zależnie kim on był, niezależnie jakie są jego zasługi, prawda powinna wyjść na jaw. Mógłby nawet uratować świat przed zagładą, w pojedynkę bronić kraju przed nieprzebranymi siłami wroga, to niczego nie zmienia. W trosce o dobro naszych dzieci, wnuków, prawnuków itd. nie możemy doprowadzić do tego, żeby na lekcjach historii uczyły się bajek. Tak samo jak nie wolno nam uczyć o tym, że w 1945 roku zostaliśmy wyzwoleni przez naszych przyjaciół sowietów, a potem nastały czasy pokoju i dobrobytu, tak samo nie wolno powielać mitów o Wałęsie. Oczywiście próba umniejszenia zasług tego człowieka jest czymś równie złym, tak jak wygłaszanie sądów, nazywanie zdrajcą, jak to w większości tego typu przypadków bywa. Niemniej jednak to co jest w takiej sytuacji najbardziej potrzebne to chłodne przeanalizowanie faktów a nie kierowanie się emocjami, ile ten człowiek dla nas znaczy. A dewiza wszystkich dziennikarzy powinna brzmieć: „Głosić prawdę zawsze i wszędzie!’.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz